tr?id=505297656647165&ev=PageView&noscript=1 Motul Afryka Tour 2018. Drogi marzeń, safari i... OBS

Motul Afryka Tour 2018. Drogi marzeń, safari i... OBS

Gdy w marcu 2018 firma MOTUL rozpoczęła w Polsce nowy projekt promocyjny o nazwie "MOTUL TOUR", wraz z hasłem "Motocyklowe Marzenia MOTUL" przedstawiony został cykl wypraw motocyklowych mających odbywać się corocznie na innym kontynencie.

W sezonie 2018 warunki były bardzo proste - po zakupie oleju do motocykla należało przesłać zdjęcie ze swojej wycieczki motocyklowej zatytułowane "Pokaż nam, że motocykl jest twoim najlepszym kompanem", a następnie w drugim etapie przygotować film pt. "Przekonaj nas, że to właśnie ciebie powinniśmy zabrać do Afryki".

Tak szerokie możliwości dawały ogromna szansę każdemu kto zdecydował się ruszyć głową i przez chwilę stał się kreatywny. Akcja zaadresowana została do polskich motocyklistów, a dodatkowo dla jeszcze większych emocji, MOTUL z każdą edycją obiecuje modyfikować zasady dając nową szansę osobom które nie wzięły udziału w akcji.

W pierwszej edycji zakwalifikowani zostali trzej laureaci konkursu: Kacper, Krzysiek i Sławek (ich zwycięskie filmy wciąż można zobaczyć na stronie www.promocjamotul.pl), a wyjazdowy skład uzupełniła załoga ze scigacz.pl dokumentująca wyjazd wraz z zawodniczką supermoto, dziennikarką z motocaina.pl - Marzeną Chrostek oraz organizatorami i w drugiej połowie listopada cała grupa wyleciała z Warszawy w 20-godzinny lot do Cape Town na południowym zachodzie RPA.

Ekipa MOTUL AFRYKA TOUR 2018 codziennie nawijała setki kilometrów na asfaltach i szutrach, a dzięki uprzejmości uczestników możemy w skrócie poznać jej przebieg.

DZIEŃ I

Spotykamy się na lotnisku Chopina, organizujemy się i po odprawie, w godzinach popołudniowych wsiadamy do samolotu. Czeka nas jeszcze międzylądowanie z przesiadką w Katarze i kolejny dalszy lot do RPA.

DZIEŃ II

Lotnisko wita nas gorącym powietrzem. Po formalnościach granicznych całą grupę odbiera lokalny przewodnik i busem jedziemy do hotelu. Wiele godzin w samolocie dało się nam we znaki, jednak emocje biorą górę i już 2 godziny później jesteśmy gotowi na podbój Cape Town.. a jest co oglądać! To liczące 430 tys. mieszkańców i najstarsze w Afryce Południowej miasto jest fantastycznie ułożone u podnóża Góry Stołowej. Zapewnia masę atrakcji - od kolonialnej architektury centrum, aż po fantastyczne widoki z otaczających go pasm górskich. Wiele godzin jeździmy chcąc zobaczyć wszystko z bliska. Dzień mija błyskawicznie. Wieczorem kolacja i spać - uwzględniając nasze zmęczenie, łatwo było to zaplanować, jednak nie możemy się doczekać kolejnego dnia, już jutro odbieramy nasze GS-y które mają grzecznie czekać w umówionym miejscu.

DZIEŃ III

Przed południem ogarniamy motocykle i całą grupą wyjeżdżamy przez centrum Cape Town na wschód. Piękna i na wskroś motocyklowa droga wzdłuż oceanu prowadzi nas w stronę Haut Bay. W lokalnej winnicy zatrzymujemy się na mega obiad i ciśniemy dalej. Po drodze kolejny stop w winnicy i chwila relaksu. To co widzimy wokół dosłownie miażdży nasze motocyklowe oczekiwania - lazurowy ocean obiecuje, białe plaże kuszą, a winkle na drodze nęcą nasze umysły. Tego dnia zgarniamy pierwsze 300 km. Emocje biorą górę i mimo zmęczenia ciężko jest zasnąć.

DZIEŃ IV

Pobudka w hotelu w spokojnej dzielnicy w której wokół ulic rosną różowo-fioletowe drzewa wydawała się jeszcze wczoraj tylko marzeniem. Dzisiaj widzimy to na własne oczy. Krótko po wyjeździe pogoda się zmienia i zaczyna kropić. Nie spodziewaliśmy się deszczu w Afryce! Nawet miejscowi się nie spodziewali, a deszcz z minuty na minutę przechodzi w silną ulewę.

Robimy wspólną naradę na stacji benzynowej i jednogłośnie decydujemy: jedziemy dalej. Godzinę później już solidnie przemoczeni nadal ciśniemy przed siebie. Po drodze mała kawa w Ronnie’s Sex Shop (ech, niestety to tylko przydrożny pub...) i przez wysokie pasma i szczyty górskie kończące się u podstaw chmur, jedziemy w stronę narodowego rezerwatu Gondwana.

Po przekroczeniu granicy rezerwatu całą grupę przejmuje samochód z rangerem za którym jedziemy szutrami przez rezerwat, aż docieramy do domków w których będziemy nocować. Oby było w nich sucho... Deszcz nie odpuszczał przez wiele godzin, a po całym dniu wodę mamy dosłownie wszędzie. Będzie co wspominać!

DZIEŃ V

Pobudka o 5 rano! Kto to wymyślił? Za chwilę poznajemy powód: niespodzianka - zabierają nas na najprawdziwsze safari! Zieloną odkrytą terenówką prowadzoną przez pracownika parku jedziemy przez afrykańskie ścieżki. Rangersi z gigantycznego parku Gondwana nawołują się przez krótkofalówki - 3 km dalej któryś z nich widział stado nosorożców - jedziemy.

Po chwili nie mogę uwierzyć w to co widzę, w zaroślach przy drodze, 15 metrów od samochodu leniwie leży 6 ogromnych czarnych cielsk. Kwadrans stoimy i przyglądamy się bez po cichu. Kierowca mówi: nie wystawiać rąk, bez gwałtownych ruchów… Krótkofalówka odzywa się: dalej jest spore stado zebr, a jeszcze pluskają się dwa hipopotamy.

Akcja nabiera tempa i samochód gna po bezdrożach. Po deszczowej nocy wszystko wokół łącznie z nami jest zimne i mokre. W końcu zatrzymujemy się. W samochodowym bagażniku czeka na nas w termosach gorąca kawa, przekąski... Skąd wiedzieli że od kilkunastu minut rozmawiamy między sobą o śniadaniu z kawą?

W końcu pogoda wraca do normy. Wyjeżdżamy z Gondwana i kierujemy się do kolejnego parku narodowego. Cudny asfalt dziesiątkami kilometrów nęci prostą bez żadnych zakrętów. Przez cały dystans mijamy tylko 5-6 samochodów. LWG. Czy tak wygląda motocyklowy raj?

W końcu GPS dyktuje zjazd z asfaltu w lewo na szutry. Szeroka na 6 metrów droga z brunatną nawierzchnią sporo obiecuje, a nie jest tajemnicą dlaczego każdego z nas posadzono na GS-a. Jedziemy tak kilka godzin, tumany kurzu wzbijane przez Barrego który jedzie przede mną zasłaniają drogę, jedziemy więc na wyczucie, wciąż na zachód, wprost na zachodzące słońce. Szeroki step i pusto po horyzont. Uzmysławiam sobie że w głębi duszy zawsze marzyłem o takich emocjach.

DZIEŃ VI

Dzisiaj przed nami nie lada gratka - przejazd do Przylądka Igielnego, stanowiącego najbardziej wysunięty na południe kraniec Afryki. Najpierw jednak rano kilkadziesiąt kilometrów szutrem. Przez pewien czas prowadzę grupę i mam okazję widzieć wszystko z perspektywy "pierwszego": małpia rodzina z młodym przebiega przez drogę, za chwilę strusie, zebry.

Dalej asfaltem jedziemy w kierunku przylądka. Sam przylądek jest zadbany i bardzo uporządkowany, widać że odwiedza go sporo turystów. Kilka kilometrów dalej zatrzymujemy się na plaży obok wraku statku który rozbił się o afrykański brzeg. Z tarasu restauracji w której po południu jemy obiad widać zatokę, z wody co kilkanaście minut wynurzają się… wieloryby. Jakiś czas później zjeżdżamy z trasy i na brzegu oglądamy żyjącą na wolności kolonię pingwinów. Co za różnorodność!

Pod koniec dnia wjeżdżamy na biegnącą wzdłuż samego brzegu oceanu asfaltową drogę. Setki zakrętów i znów zachodzące słońce. Nie mijamy niemal żadnego samochodu. Dojeżdżamy prawie pod sam hotel. Zigi krzyczy: mam "OBS!". Wszyscy jesteśmy podnieceni i zauroczeni przejazdem, wreszcie pada propozycja: "jedźmy jeszcze raz!".

Trochę tylko żal że kapcie nie takie jak by się chciało, ale nikomu nie trzeba powtarzać i grubo ponad godzinę latamy po tych samych winklach.

Dzisiaj już wiem: To była NAJLEPSZA motocyklowa trasa jaką z perspektywy prawie 35 lat na motocyklu miałem okazję jechać…

DZIEŃ VII

Przylądek Dobrej Nadziei - chyba każdy z nas słyszał tą nazwę. To nasz dzisiejszy punkt kulminacyjny, a jednocześnie ukoronowanie całego wyjazdu. Jedziemy wzdłuż oceanu mijając przydrożne mieścinki i cudne malutkie plaże na których nie ma żywego ducha.

W jednej z takich miejscowości zatrzymujemy się na kawę - knajpka znajduje się na samym brzegu i ma okna wychodzące na ocean, co jakiś czas większa fala uderza z impetem bezpośrednio w same okna, już wiadomo dlaczego mają tak grube szyby.

W końcu kierujemy się na Przylądek, na miejscu zaskakuje nas ogromna ilość turystów. Parkingi zastawione są autokarami. Spotykamy ekipę Czechów którzy przyjechali tu na rowerach. Kolejką wjeżdżamy na szczyt, co za widok! Veni, vidi, vici - teraz czas wracać. Dojeżdżamy do Cape Town i wpadamy w popołudniowy szczyt. Przepychamy się przez zapchane ulice i zdajemy motocykle. Przed nami "zielona noc" i czas się żegnać.

DZIEŃ VIII

Rano pakujemy się do busa i jedziemy na lotnisko. Wszystko idzie sprawnie, tylko żal wyjeżdżać - w Polsce jest końcówka listopada. 27 godzin od startu samolotu w RPA docieram do domu.

Zmęczony, ale szczęśliwy!

Przeżyłem w RPA rewelacyjny czas, z pełna stanowczością była to przygoda mojego życia.

Lewa W Górę !


Firma MOTUL przygotowała już kolejna edycję "MOTUL Tour" na sezon 2019 - więcej informacji, a także materiały filmowe z opisywanej wyprawy możecie znaleźć na www.motul.pl i www.motul.scigacz.pl oraz na Facebook.

Jeśli macie pytania związane z projektem, piszcie na motul_tour@motulpolska.pl

Kontakt z redakcją

(+48 22) 621-53-28 wew 103

na górę